Felieton [maj 2014 r.]

Dokładnie 50 lat temu, 3 maja 1964 roku lądowałem w Paryżu. Miałem 32 lata i spełniało się moje wieloletnie marzenie. Otrzymanie paszportu i pozwolenie opuszczenia granic Polski wymagało niezwykłej podstępności, a do tego wiozłem rękopis książki Stanisława „Cata” Mackiewicza „Sprawa Becka”. Przyłapany na tym przez Urząd Bezpieczeństwa, nie tylko nie zobaczyłbym Paryża, ale najpewniej posiedziałbym jakiś czas w więzieniu i rozmyślał nad smutnym losem artystów. W tamtych czasach zdobywając się na takie ryzyko trzeba było być albo wariatem, albo patriotą, a ja byłem z Tworek. Mackiewicz należał do grupy 34 pisarzy i uczonych, którym ówczesna Polska Ludowa zabroniła publikować. Nieliczni, naiwni, odważniejsi walczyli o wolność prasy. Osobiście, moja nienawiść skierowana do Kraju Rad i ich reprezentantów przybierała formę obsesji. Im bardziej ich marksistowska, sowiecka ideologia obezwładniała ludzi mi bliskich, godzących się na komunistyczny status quo, tym bardziej dojrzewała we mnie potrzeba prowokacji i zemsty.

Przy okazji lunchu u dziennikarzy na ulicy Foksal w Warszawie, zwrócił się do mojej ówczesnej żony Anny, Stanisław Mackiewicz, z prośbą abym przewiózł jego rękopis do Jerzego Giedroycia – redaktora paryskiej  „Kultury”. Mackiewicz został powiadomiony przez Józefa Prutkowskiego, że właśnie lecę do Francji. Moja żona nie prosiła go o nic, jedynie miała obawy, że mogę wpaść w ręce UB i uważała, że powinienem mu odmówić. „Witek, zastanów się dobrze co robisz” – powiedziała. Mackiewicz przekonywał Annę, że wdzięczny Giedroyc ułatwi mnie, malarzowi, kontakty ze światem artystycznym Paryża i otworzy drogę do świetlanej kariery. Jak się okazało jedynym kontaktem Giedroycia z artystycznym Paryżem był Konstanty Jeleński – maż Leonor Fini, urodzonej w Argentynie, znanej włosko-francuskiej malarki. Giedroyć żył zamknięty wyłącznie w środowisku polskich emigrantów, co mu za zasługę poczytywać należy: wybitnych Polaków. Przez redaktora, poznałem między innymi Józefa Czapskiego, malarza, krytyka, sowieckiego więźnia, autora książki „Na Nieludzkiej Ziemi”. 

Rękopis przewiozłem i doręczyłem. Czekali na mnie w Brasserie, na rogu Blvd. Saint Michelle i Saint Germain obydwaj panowie, Giedroyć i Jeleński. Giedroyć wydał mi się uprzejmy i zimny, natomiast Jeleński sprawiał wrażenie dobrego i życzliwego człowieka. Obydwaj znienawidzeni przez Moskwę i opluwani przez Warszawę. Krążyłem przez jakiś czas, przechodząc wielokrotnie przez skrzyżowanie, czekając na zielone światła, podejrzewając, że jestem śledzony, zanim zdobyłem się podejść i przedstawić. Jak to się mówi, wypuściłem powietrze, ale jednak nie całkowicie i nieufnie spoglądając na boki, przyglądałem się ludziom siedzącym przy stolikach. Giedroyć zauważył mój niepokój i powiedział „może pan być całkowicie spokojny”. Użył potem tego samego sformułowania w korespondencji ze mną, kiedy mieszkałem w Los Angeles. Myślę, że Giedroyć do końca nie wiedział jak bardzo Francuzi współpracowali z komunistycznymi wywiadami. Miałem wiele okazji aby się o tym przekonać. Będę o tym wspominał przy różnych okazjach. Nagromadziło się sporo dowodów na przestrzeni wielu następnych lat. Niektóre sytuacje i okoliczności towarzyszące mojemu życiu, wyglądają dziś, z perspektywy lat, jak wyjęte z książek o szpiegostwie, romansach, rozczarowaniach i szczęściu. Doprawdy, literatura dla kucharek, sekretarek i nudzących się odźwiernych. 

Po jakimś czasie otrzymałem wiadomość na skrawku papieru, ukrytym w papierosach Extra Mocnych, których kartony moja żona przesyłała mi z Warszawy. 

– Nie wracaj, Oni wiedzą.

Przez następne 49 lat powracało pytanie, czasem w środku nocy: Kto mnie wydał? Chwilami podejrzewałem Prutkowskiego. A może sam Giedroyć powiedział komuś, a ten ktoś doniósł? Od ktosiów roiło się w środowiskach polskiej emigracji. Może Jeleński nieuważnie, w obecności donosiciela nadmienił moje imię? W lutym 2013, jak grom z jasnego nieba przyszła wiadomość. Znalezione w IPN-e dokumenty Bezpieki wskazały donosiciela. Pod koniec 2013 roku dostałem wiadomość od kogoś kto właśnie pisze książkę o Stanisławie Mackiewiczu. Pan Marcin Fudryna pisze do mnie:

„Otóż Cat-Mackiewicz na przesłuchaniu 22 VI 1965 r. (chyba jego pierwsze albo jedno z pierwszych przesłuchań, jeszcze przed oficjalnym oskarżeniem w połowie lipca tr.) powiedział, że Pańska żona miała poprosić go o rekomendacje do Czapskiego, jako że pan miał jechać do Paryża, aby wystawić swoje dzieła. W zamian za te rekomendacje Cat poprosił o przewiezienie „Polityki Becka” właśnie. Chciał przesłać – również z Pańską pomocą fragmenty swojej książki „Europa in flagranti”. Pan Furdyna znalazł powyższe notatki w papierach bezpieki, obecnie w archiwach IPN”. 

Ten karton papierosów przywołuje wspomnienia związane z Markiem Hłasko. Marek bywał w Maison Laffitte u Giedroycia, publikował w „Kulturze” i kiedy otrzymałem pierwszy karton Extra Mocnych spotkaliśmy sie w Caffee La Boheme i Marek rzucił:

– Trzeba zapalić, opić to i opisać.

Opiliśmy to nieźle i jak widać dotrzymuję słowa, opisując to po 50 latach. Skończyliśmy u mnie w pracowni na ulicy Lamande. Miałem szerokie łoże. Marek spał po prawej, ja po lewej, a Vivianne była w środku.

Parę lat później, w Los Angeles wspominaliśmy z Markiem te chwile. Ekstra mocna była również Vivianne, jak zwykle sprawiedliwa, troskliwa i… wesolutka. Dwa tygodnie temu przeglądając Wallstreet Journal natrafiłem na artykuł o Marku Hłasce i jego książce nareszcie przetłumaczonej na angielski. Czekał 50 lat. Czy wierzył, że taki dzień nadejdzie? Chyba momenty beznadziei podtruły mu życie. Chciałbym wysłać mu e-mail:

Maj, 2014

Drogi Marku, chwalebny artykuł o Tobie i Twojej twórczości w Wallstreet Journal. Saturday/Sunday, March 29-30, 2014

„Killing the Second Dog” (New Vessel, 138 pages, $15.99)

Jak widzisz, mój Drogi zrobiłeś drugi krok w chmurach;  nie traćmy nadziei. Przyjdą następne tłumaczenia…. i ktoś otrzyma pieniądze, które na nic takim jak Ty.

Wczoraj (20 kwietnia, 2014) byłem na nartach z moim synem Witem i moim bratankiem Feliksem. Takie wycieczki w góry z moimi chłopcami są rekompensatą za złe chwile w życiu i pomagają wymazywać z pamięci obrazy, które wyobraźnia ze złośliwością królewskiego błazna przemalowuje od nowa. 

Przełamywanie oporu jaki stawiają mi moje nogi, przynosi nieznaczną satysfakcję. Przekonuję sam siebie, że  mam 41 lat od pasa w górę i drugie 41 od pasa w dół, a wiec nogi powinny być dalej silne. Być może, że słabnie u mnie umiejętność perswazji i coraz bardziej obumiera siła przekonywania. Chyba to jeden z najtrudniejszych dialogów: dialog z naszym ciałem.